Geoblog.pl    llenka    Podróże    Pierwszy dziennik podróżniczy (Maroko)    Dusseldorf - Marrakech
Zwiń mapę
2009
22
wrz

Dusseldorf - Marrakech

 
Maroko
Maroko, Marrakech
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3445 km
 
Po 17:00 czasu miejscowego (a więc po locie nieco ponad 4-godzinnym - Maroko ma czas przesunięty w stosunku do Polski o 2 godziny do tyłu) wylądowaliśmy na lotnisku w Marrakechu - wyglądało absolutnie zjawiskowo, po zwiedzeniu lotnisk w: Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Dusseldorfie, Paryżu, Nowym Jorku i Marrakechu mogę stwierdzić, że jeśli chodzi o architekturę to lotnisko w Marrakechu bije je wszystkie na głowę... (na zdjęciach).

Bez planu na nocleg i bez orientacyjnego nawet planu, w którą stronę się udać, wsiedliśmy w końcu w autobus, który zawiózł nas na chyba najbardziej rozpoznawalne miejsce w Marrakechu - plac Dżama el-Fna. Szybko się okazało, że w kraju żyjącym z turystów, jak Maroko, brak planu podróży w niczym nie przeszkadza, Marokańczycy sami wynajdują turystów w tłumie na ulicach i zasypują propozycjami. Gdy tak staliśmy w 7 osób z wielkimi plecakami na małym placyku z drzewami i ławkami zaraz obok Dżama el-Fna, zapewne wyglądając na zupełnie zdezorientowanych, zagadał do nas marokański chłopiec w różowej koszuli, jeśli dobrze pamiętam Jusuf, ale możliwe, że miał na imię jakoś inaczej. Jusuf miał około 15 lat i zaproponował, że zaprowadzi nas do hotelu, gdzie będziemy mogli przenocować za baaaardzo korzystną cenę (w przeliczeniu na pln około 10zł za osobę).
Oczywiście z góry było wiadomo, że za takie wskazanie miejsca na nocleg trzeba będzie Jusufowi zapłacić, ale decyzja o skorzystaniu z jego pomocy w efekcie okazała się jedną z najsłuszniejszych i bardzo zaważyła na dalszych losach naszej wprawy.
W miejscu, do którego Jusuf chciał nas zaprowadzić w pierwszej kolejności okazało się, że nie ma miejsc, podobnie było w kolejnym, trzecie z kolei nam się nie podobało (nie wyglądało zbyt zachęcająco), w końcu więc trafiliśmy do Rijadu - pół-hotelu, pół-domu, ukrytego w zakamarkach uliczek Marrakechu (sami na pewno nie mielibyśmy szans tam trafić). Miejsce zauroczyło nas od pierwszego wejrzenia, nawet Janka, który ma alergię na róż, a ściany w Rijadzie były właśnie głównie w tym kolorze.

Rijad nazywał się: Riad Marrakech Rouge, strona internetowa jest ciągle w przygotowaniu: http://www.riadmarrakechrouge.com/


Trafiliśmy do Marrakechu zaledwie kilka dni po Ramadanie, tak więc w hotelu poza nami nie było jeszcze żadnych gości, poza dwoma "na stałe" mieszkającymi tam Anglikami (ok. 22-letnimi) - jeden z nich przerwał studia i wyjechał do Maroka by zostać w nim tak długo, na jak długo wystarczy mu pieniędzy. Imion oczywiście nie zapamiętałam.

Riad prowadzili Abdullah oraz Fran, Abdullah to Marokańczyk, Fran to Angielka, co okazało się bardzo pomocne, bo udzieliła nam szeregu informacji na początek, np. co do cen w Maroku.

Przy ustalaniu ceny za nocleg nie obyło się bez pierwszego w Maroko targowania - w końcu od 180 dirhamów za osobę udało się nam zejść do 100 dirhamów (w dalszych etapach podróży była to potem standardowa opłata, jaką płaciliśmy za noclegi). Dostaliśmy 2 dwuosobowe pokoje na pierwszym piętrze i jeden 3-osobowy z łazienką na dole. Nareszcie mogliśmy wziąć prysznic, niestety w zimnej wodzie, bo nikt z nas (poza Filipem, który jednak nie ujawnił tej informacji) jeszcze nie wiedział, że ciepła woda kryje się pod kranem oznaczonym kolorem niebieskim. Jest to dosyć często spotykana praktyka w Maroko.

Z wyglądem naszego rijadu można zapoznać się na zdjęciach, a niedługo pojawi się także filmik, jak tylko Janek podzieli się zapisami ze swojej kamery - na filmie widać zdecydowanie najwięcej.

(no i jest już filmik: http://www.youtube.com/watch?v=VhGrBIj6pEg )

Po prysznicu w "salonie" na dole zostaliśmy poczęstowani, po raz pierwszy, słynną marokańską herbatką miętową, umówiliśmy się też, że wieczorem na tarasie/dachu zapalimy sobie sziszę, polecono nam tylko zaopatrzyć się w centrum miasta w tytoń i węgielki, bo zapasy hotelowe po Ramadanie jeszcze nie zostały uzupełnione. Tak też zrobiliśmy.

Do placu Dżama el-Fna mieliśmy około kilometr drogi na nogach, a więc na tyle niedaleko, że droga nie była uciążliwa, i na tyle daleko, że do rijadu nie dochodziły odgłosy wiecznie pełnego ludzi placu.
Pierwsze spotkanie z Dżama el-Fna nie było łatwe, z każdej strony Marokańczycy atakowali nas prośbami o pieniądze, oferowali atrakcje, takie jak malowanie dłoni henną czy zdjęcie z wężami, dzieci chciały nam koniecznie sprzedać chusteczki higieniczne (dzieci około 6 lat często tam zajmują się właśnie tym. dlaczego akurat chusteczki higieniczne? tego nie wiemy...), nie obeszło się więc bez pierwszej wpadki i przepłacenia zdjęć z wężami - i Janek i ja zapłaciliśmy po 5 euro!!!! Bynajmniej sami nie wykazaliśmy pierwotnie chęci do tych zdjęć, ale ani się obejrzeliśmy, a już mieliśmy ich założonych po kilka na szyi i na głowie - nie bardzo więc dało się w takim stanie uciekać... Ale Marokańczycy od węży byli wyjątkowo nachalni i niefajni, w pierwszym momenie za 2 zdjęcia zażyczyli sobie 50 euro, było ich z 8 i w ogóle nie chcieli nam pozwolić odejść, z wielki trudem skończyliśmy targowanie się na tych 5ciu euro za osobę... Potem już nie trafiliśmy na nikogo aż tak nieznośnego.

Plac w Marrakechu wyglądał dokładnie tak, jak na zdjęciach, ruch w Marrakechu zarówno na ulicach, jak i na samym Dżama el-Fna również zgadzał się z tym z opisów marokańskich podróży, jakie wcześniej wynajdywaliśmy w necie - dużo motorów w medinie, dużo ludzi, mnóstwo trąbienia, a na ulicach jeden wielki chaos, i to nie tylko jeśli chodzi o auta, ale także o pieszych, którzy wchodzą na ulicę gdziepopadnie, czasem nawet się nierozglądając... Ale dopiero za 2 dni przyszło nam się przekonać, jak ten ruch wygląda od strony jeszcze bardziej skomplikowanej - czyli od strony kierowców samochodu...
Przy większych skrzyżowaniach znajdują się światła, ale... tylko dla samochodów. Ze światłami dla pieszych nie udało nam się spotkać.

Zjedliśmy też na Dżama el-Fna nasz pierwszy marokański posiłek, za 5 euro za osobę, plus Kola za około 1 euro - był to też nasz najdroższy posiłek w Maroko, ale miejsce zostało nam polecone przez chłopca w różowej koszuli i panią Fran jako takie, gdzie można spróbować wielu potraw na raz i w dowolnej ilości - taki szwedzki stół. Nie było źle, chociaż generalnie jedzenie w Maroko nas nie zachwyciło, głównie ze względu za swoją monotonność.

Wróciliśmy na taras do Rijadu, zaopatrzeni w tytoń wiśniowy i węgielki, i pod afrykańskim niebem paliliśmy sziszę do 2 nad ranem. Jusuf (ale nie ten w różowej koszuli, tylko chłopiec pomagający w prowadzeniu hotelu) nauczył Grzesia rozpalać sziszę, więc szybko staliśmy się samowystarczalni w tej kwestii, choć oczywiście nie obyło się bez kilku wpadek, takich jak węgielek lądujący w szklance z herbatą ;)

I to tyle pierwszego dnia, a raczej popołudnia, w Maroko.


Podsumowanie wydatków tego dnia: (podsumowania wydatków mogą zawierać jakieś drobne nieścisłości - odtwarzam wszystko z pamięci po ponad 2 tygodniach...)

(Ceny dotyczą opłat za jedną osobę)

autobus z lotniska do centrum: 2 euro (ok. 8,50 pln)
opłata dla Jusufa: 30 dirhamów (ok. 10 pln, czyli ok. 1,50 na osobę)
sok pomarańczowy: 3 dirhamy (ok. 1 pln)
obiad a'la szwedzki stół plus kola: 7 euro (ok. 30 pln)
opłata z góry za 2 noclegi w riadzie: 200 dirhamów (ok. 67 pln)

W sumie: 107 pln
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
llenka
U. K.
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 20 wpisów20 15 komentarzy15 203 zdjęcia203 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.07.2002 - 28.12.2011
 
 
 
01.07.2007 - 01.07.2007