Geoblog.pl    llenka    Podróże    Pierwszy dziennik podróżniczy (Maroko)    Marokańskie powroty, historia alternatywna, czyli co się stało z Dacią Logan?
Zwiń mapę
2009
30
wrz

Marokańskie powroty, historia alternatywna, czyli co się stało z Dacią Logan?

 
Maroko
Maroko, Fez
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5175 km
 
Krótka historia skorpiona pustyni, ręką (a nawet dwoma, wszakże mamy klawiatury) Filipa pisana.

Słowem wstępu o skorpionach. Żyją one na pustyni, jak na skorpiony przystało, jednak w czasie wrześniowym ponoć nie dość jest im tam gorąco i spotkać ich niepodobna. Niemniej jednak Hassan, bohater drugoplanowy z poprzedniej części bloga, kierowca nasz, przewodnik i wodzirej ochrzcił nasz samochód skorpionem pustyni właśnie, jako iż jeździło mu się nim dobrze nadzwyczaj, czego wyraz dał wożąc nas okrężnymi ścieżkami w dniu podziwiania atrakcji okolicznych. Atrakcje jednak gdzie indziej opisane zostały, dość więc dygresji.

Dnia ósmego podróży naszej, po zabawach obfitych i hulankach pustynnych przyszło nam rozdzielić ścieżki. Mimo wolniejszego pakowania, a dzięki lepszej organizacji przechowywania kluczyków samochodowych wyruszyliśmy jednocześnie z zespołem drugim w stronę cywilizacji. Z funkcji pilota przejąłem czasowo funkcję kierowcy i mimo Martowych 'zwolnij!' i Konradowych 'patrz gdzie jedziesz!', ja i Grześ bawiliśmy się świetnie. Grześ na tyle świetnie, że po 15min kazał mi oddać kierownicę i zaczął się bawić w drifty i inne needforspeedy (ja wcześniej też, ale nie celowo). Godzi się zauważyć, że mój instruktor na pierwszych jazdach po powrocie do Polski miał podobne uwagi jak Marta i Konrad. Ale nie o tym. W najbliższym mieście faktycznie się rozdzieliliśmy, tamci pojechali gdzieś tam, plażować czy coś, a skorpion ruszył do Fezu.

Droga była długa i pełna ciekawych widoków (jak to w Maroku), a Marta i Konrad w większości ją przespali (jak to oni). Atrakcją był ulewny deszcz, który zamienił wyschnięte koryta rzek w rwące potoki oraz urozmaicił drogę strumieniami błota, które spływały z mijanych wzgórz. Do Fezu dojechaliśmy późno, gubiąc się dość szybko w hotelowej części miasta, jako że tabliczki z nazwami ulic nie są popularną dekoracją w tym rejonie. Za to przypadkiem znaleźliśmy market i zrobiliśmy zakupy (głównie granaty - bo są tańsze niż jabłka, a i lepsze od nich). Po dalszym bliżej nieokreślonym błądzeniu, które z kolei ja przespałem, reszta zespołu wyczarowała jakiś niedrogi hostel. Szybka inspekcja pokoju odkryła jednak drobny haczyk - świeżo malowane ściany o intensywnym zapachu pobudzały zmysły i obiecywały niezapomnianą nocą. Burzliwe negocjacje w zespole i nieoczekiwania zgoda pana hotelowego na oddanie nam pieniędzy zapoczątkowały eskapadę po okolicznych hostelach, w poszukiwaniu lepszego miejsca. Mimo iż razem z Martą zwiedziliśmy niejeden hostel, a moja znajomość francuskiego zwiększała się z każdą spotkaną osobą którą pytaliśmy o nocleg, nie znalazło się ani jedno wolne miejsce. 'Niech to!' zakrzyknęliśmy i ruszyliśmy w stronę oddalonej o 100km Tazy, naszego celu na dzień następny, w nadziei znalezienia po drodze miejsca na namiot.

Sady, kamienie, domki i duże otwarte przestrzenie na które nawet nie ma jak wjechać okazały się wprowadzić kolejną modyfikację planu, słowem nie było gdzie namiotować i skończyliśmy w Tazie, w niezbyt tanim i niespecjalnie ładnym hotelu, ale za to czystym i dającym szansę się wyspać.



Dzień powitał nas słońcem i panią policjant, która chyba wcale nas nie chciała zatrzymać, ale Grześ i tak zjechał bo dużo machała, jakkolwiek okazało się później, że wcale nie do nas. Celem naszym był powrót do Fezu przez park narodowy Tazzeka. Jest to chyba jedyny zalesiony obszar Maroka, z licznymi wzgórzami, pokrytymi uroczymi cedrami. Najciekawszym obiektem okazała się jednak jaskinia Friouato, największa z jaskiń Afryki Północnej. Zejście na dół kosztowało 5 dirhamów od osoby (i kolejny popis francuskiego, uwzględniający odmówienie przewodnika i latarek), a jaskinia robiła naprawdę imponujące wrażenie. Na samym dnie była szczelina prowadząca dalej (wersja z przewodnikiem ją uwzględniała), Grześ próbował do niej wejść, ale ostatecznie uznał, że podkoszulek to nie strój na przytulanie się do wilgotnych skał.

Do Fezu dojechaliśmy w ostatniej chwili, aby zdążyć oddać samochód. Byłem przekonany, że znalezienie pana, który ma odebrać skorpiona będzie graniczyć z cudem, ale po wczorajszych poszukiwaniach mieliśmy bezbłędnie obczajoną drogę na dworzec, przy którym był jeden mały parking i pan sam nas znalazł. Za chwilę znalazła nas też taksówka, której kierowca za 50 dirhamów obiecał obwieźć nas po hostelach w medynie. Jak się później okazało przepłaciliśmy ok. 6krotnie. Hostel jednak się znalazł i po krótkich negocjacjach z panem, który w końcu mówił dobrze po angielsku i podobno miał rodzinę w Bydgoszczy, zeszliśmy na naszą standardową cenę 100 dirhamów za osobę. Potem było już tylko gorzej.

Pan z hostelu polecił nie jeść w restauracji obok, bo klienci zawsze potem chorują. Szukanie jedzenia w labiryncie uliczek medyny późnym wieczorem, nawet mimo zakupu mapy okazało się niemożliwe, bo główne ulice są zamykane na noc. Szybko jednak jedzenie znalazło nas samo i zostaliśmy zaprowadzeni do pobliskiej restauracji. Z braku innych opcji zdecydowaliśmy się tam zjeść. 'Zakosztowaliśmy' szaszłyków z kurczaka, wołowiny oraz czegoś co początkowo zidentyfikowaliśmy jako mięso z łosia (!), a ostatecznie okazało się mielonym (taki jest właśnie nasz angielski, słaby raczej). Tam też wypiłem ostatnią herbatę miętową.
Na drugi dzień razem z Grzesiem zostaliśmy wyłączeni z życia, leki na żołądek i gorączkę oraz coca-cola stały się naszym nowym systemem żywieniowym, a zapach świeżej mięty od tamtego czasu powoduje u nas mdłości.

Zostało nam się więc dzień dłużej w Fezie, a nawet prawie dwa, bo nie tylko nie wyjechaliśmy tego dnia, wedle zamierzeń, ale też opóźnił się wyjazd dnia następnego. Jedną rzeczą jest, że łapanie taksówki wygląda tu tak jak łapanie stopa, poza tym, że trzeba za to płacić, pan kierowca nie chce wydać, bierze ile dostanie i czeka, aż się wysiądzie (jakkolwiek można go przeczekać i odzyskać część pieniędzy). Drugą rzeczą jest, że jak się nas z Grzesiem zostawi (bo max osób w taksówce to 3) bez mapy to nie idzie wytłumaczyć gdzie chcemy dojechać (no tutaj francuski zawiódł), dobrze że pan kierowca podjechał pod hostel i pan z hostelu wytłumaczył. Kwestią jednak kluczową jest, że system sprzedawania biletów jest skomplikowany i podaje sprzeczne informacje i najbliższy autobus po tym o 10, na który są tylko 2 bilety to ten o 17. Plusem jest jakkolwiek to, że zwiedziliśmy medynę (Marta z Konradem ponownie, my z Grzesiem po raz pierwszy), a uliczki, pałace i wszechobecne zdobienia były warte zobaczenia.

Autobus był wygodny, do tego prawie pusty (ciekawe jak to było z tym o 10), dowiózł nas do Tangeru w środku nocy, gdzie znów znalazła nas taksówka i zabrała na lotnisko. Sprawdzanie bagażu odbywało się tu już przy wejściu do budynku, a mój plecak wygrał bonusowe przeszukiwanie. Jak to zwykle bywa panowie celnicy dobrali się do mojej apteczki i zaczęli wypytywać na co mi tyle leków i czy niektóre z nich zażywam jak jestem nerwowy, bo w Maroku pewne medykamenty są nielegalne. Na szczęście dało się tym razem tłumaczyć po angielsku i po 10 min mogliśmy przejść do fazy szukania miejsca na nocleg. Kolejna noc na karimatach, mycie głowy w umywalce i nic ciekawego dookoła lotniska.

Lot uświetnił, ku uciesze Grzesia, przelot nad Gibraltarem, a Paryż przywitał nas wielkim, ale średnio fajnym lotniskiem, na którym po 22 nie dało się kupić NIC do jedzenia, co świetnie zgrało się z faktem że drugi zespół żadnego jedzenia nam, mimo smsów z pogróżkami, nie załatwił. Noc upłynęła na graniu w 66, w które, jak na początkującego przystało, szło mi całkiem nieźle. A jak przestało to poszedłem spać, inni chyba zresztą w końcu też. Potem już tylko kolejne bramki, kolejny lot, kolejne czekanie na bagaż i do domu, oglądać zdjęcia i pisać blogi :)

Pozdrawiam podróżników i oby nam się więcej takich wypraw udało :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
llenka
U. K.
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 20 wpisów20 15 komentarzy15 203 zdjęcia203 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.07.2002 - 28.12.2011
 
 
 
01.07.2007 - 01.07.2007